WARSZAWA: 10:59 | LONDYN 08:59 | NEW YORK 03:59 | TOKIO 17:59

Marynarski szmugiel część III

Dodano: 02 sty 2015, 11:19

Łowiczanka dla Murzynki

Nie tylko zagraniczne towary znajdowały nabywców w Polsce, ale także nasze produkty były chętnie kupowane za granicą. Naszym sztandarowym towarem eksportowym była wódka. W Skandynawii oprócz wódki można było sprzedać także obrusy i ręczniki. W Stanach Zjednoczonych polonusi kupowali wyroby z „Cepelii” – lalki w strojach ludowych, makatki, kilimy, wyszywaną pościel i lniane obrusy. Przez długi czas dobrze sprzedawały się także kryształy.
Z lalką „łowiczanką” kupioną w szczecińskiej „Cepelii” związana jest historia, którą opowiedział mi pan Zbyszek, przez wiele lat pływający jako ochmistrz.
– Lalkę w stroju ludowym kupiłem w Polsce za równowartość zaledwie kilku dolarów. W Chicago chciałem ją sprzedać tęskniącym za ojczyzną rodakom za około 40$. Miałem tylko jedną, a chętnych było sporo. W końcu Polka, mieszkająca od wielu lat w USA, której zaproponowałem kupno lalki zdecydowała, że pokaże ją koleżankom z pracy, a pracowała w szwalni, gdzie większość załogi to były Polki, Afroamerykanki i Portorykanki. Wszystkim lalka-łowiczanka bardzo się spodobała i każda z pań chciała lalkę kupić. Odbyła się swego rodzaju licytacja i najwyższą cenę zaoferowała……Murzynka. Za lalkę dostałem ponad 100$ – mówi pan Zbyszek.

Przypadkowy milioner

Na polskich statkach pływali także partyjni funkcjonariusze i – jak wieść gminna, a właściwie morska niesie – współpracownicy służby bezpieczeństwa. Jak łatwo się domyśleć tacy członkowie załogi wśród marynarskiej braci nie cieszyli się sympatią i przez to byli ofiarami mniej lub bardziej niewybrednych dowcipów. Trzeba było także uważać, aby taki „marynarz-funkcjonariusz” składając raport swoim zwierzchnikom na lądzie nie zdradzał zbyt wielu sekretów kolegów ze statku. Z reguły, po pewnym czasie spędzonym na morzu, funkcjonariusze mający dbać o utrzymanie socjalistycznej moralności wśród załogi, zapominali o swojej powinności i również uczestniczyli w marynarskim szmuglu.
– Mieliśmy na statku takiego strażnika moralności – mówi pan Mariusz, przez wiele lat pływający jako rybak. Udawał wzór socjalistycznego pracownika, ale jak zobaczył, ile można dodatkowo zarobić, sprzedając w kraju kupowany w zagranicznych portach towar, zapomniał o szumnych hasłach socjalizmu i zapragnął uczestniczyć w naszym nielegalnym procederze handlowym. Kiedy po kilku miesiącach pracy wracaliśmy z dalekich łowisk, na trzy dni zatrzymaliśmy się w Liverpoolu. Nasz „opiekun” zapytał, co warto kupić, żeby po przyjeździe do Polski dobrze zarobić. Jeden z kolegów, chcąc zrobić „kapusiowi” na złość, z poważną miną stwierdził, że najlepszy biznes jest na smoczkach do butelek dla niemowlaków. Oczywiście była to wymyślona na poczekaniu bzdura, bo nikt z nas wcześniej nie słyszał, aby ktokolwiek kupował smoczki do butelek. Następnego dnia naiwny załogant przyniósł na statek dwa potężne worki, ale nie samych smoczków lecz butelek do karmienia razem ze smoczkami. Oświadczył, że samych smoczków nie było, więc kupił butelki ze smoczkami. Kilku kolegów o mało nie udusiło się ze śmiechu, ale oczywiście nie daliśmy niczego po sobie poznać. Po rejsie nasze drogi rozeszły się i każdy zajął się swoimi sprawami. Po kilku tygodniach spotkałem naszego statkowego funkcjonariusza na ulicy. Głupio mi się zrobiło, że tak go nabraliśmy i chłop – tak mi się wówczas zdawało, stracił sporo pieniędzy. Tymczasem on kończąc rozmowę mówi do mnie: dzięki za podpowiedź biznesu z tymi smoczkami, wszystko sprzedałem „na pniu” z doskonałym zyskiem, to był naprawdę świetny interes. Do dziś nie wiem, żartował czy mówił poważnie – zastanawia się pan Mariusz.

O marynarskim biznesie można napisać jeszcze bardzo wiele. Prawie każdy wilk morski zna z autopsji lub przynajmniej z opowiadań opisy „złotych interesów”, jakie można było zrobić pływając na statkach w czasach, kiedy w naszych sklepach występowały, jak zapewniała władza – przejściowe braki niektórych towarów.
Braki, które miały być przejściowe, trwały permanentnie przez wiele lat, a szczegóły wielu marynarskich historii rozpłynęły się w pierwszorzędnym jamajskim rumie i wybornej irlandzkiej whisky, oczywiście absolutnie nie tych pochodzących z przemytu, lecz już zupełnie legalnie kupowanych w naszych sklepach.
Koniec części trzeciej-ostatniej.

Wojciech Sobecki