WARSZAWA: 09:32 | LONDYN 07:32 | NEW YORK 02:32 | TOKIO 16:32

„Sputnikiem” dookoła Ziemi

Dodano: 14 mar 2015, 20:03

24 sierpnia 79 roku dla kilku tysięcy mieszkańców Pompejów czas się zatrzymał. Zastygłe w przerażających pozach postacie już od prawie dwóch tysięcy lat starają wydostać się ze swoich domów, dojść do najbliższej ulicy, uciec z zasypywanego gorącymi popiołami miasta.
Komuś zabrakło tchu. Usiadł pod ścianą budynku i próbuje zasłonić twarz przed duszącymi gazami Wezuwiusza. Ktoś inny walczy do końca i resztką sił czołga się wśród popiołów. Mężczyzna obok zdołał jeszcze podeprzeć się obiema rękoma, ale nie może unieść ciężaru słabnącego ciała. Skulona na chodniku matka już nie ucieka, chociaż do końca osłania ramionami kilkumiesięczne niemowlę.
Sześć metrów popiołów przez trzy dni przysypywało dumne i bogate miasto rzymskie, zamykając na kilkanaście wieków kapsułę czasu, skrywającą informacje o obyczajach, diecie, sztuce, technice, architekturze i innych dziedzinach codziennego życia jego mieszkańców.
Z naszej mariny Torre del Greco pod Neapolem, położonej u samych stóp wulkanu, jedzie się do Pompei tylko kilkanaście minut pociągiem. Razem z Dacjanem i Amelią, którzy kończą tu swój dwutygodniowy pobyt na Sputniku II wybraliśmy się za mury martwego miasta, by na własne oczy zobaczyć zapis starożytnej tragedii.
– Aż trudno uwierzyć, że te freski i mozaiki mają dwa tysiące lat! Zachowały się wszystkie kolory i detale. – zachwycała się Amelia.
– Są doskonałe. Widać wyraźnie, że w tamtych czasach o statusie Rzymianina świadczył wygląd jego domu. Nie było samochodów, drogiej elektroniki i egzotycznych wycieczek, więc żeby się wyróżnić zatrudniano najlepszych rzemieślników i artystów do pracy przy reprezentacyjnej willi. Niektóre freski pełnią jednak nie tylko funkcję ozdobną. Widzieliście katalog usług namalowany na ścianie domu publicznego? Po co opowiadać o swoich fantazjach erotycznych, skoro można wskazać palcem na pozycję o konkretnym numerze.
– Faktycznie, trzeba przyznać, że byli bardzo praktyczni. Jest tu nawet system kanalizacyjny i wodociągowy, a ich ulice wyglądały chyba nawet lepiej niż dzisiejsze zapyziałe zakamarki, w których wyrzuca się śmieci wprost na ziemię. – zauważył Dacjan.
– Ciekawe co pozostanie z Neapolu po kolejnej erupcji, która przecież musi kiedyś nastąpić. Pewnie za kilka tysięcy lat ktoś odgrzebie popioły i znajdzie góry pampersów, plastikowych butelek, szmat, styropianu i innego dziadostwa, którego zastosowania następne pokolenia będą się tylko domyślać. Tak czy inaczej budowanie milionowego miasta na zboczach aktywnego wulkanu to moim zdaniem bezczelne proszenie się o tragedię i arogancja w stosunku do sił przyrody.
Korzystając z doskonałej pogody następny dzień wybraliśmy do wspinaczki na liczący 1281 metrów szczyt Wezuwiusza. Można się tam dostać na dwa sposoby. Większość turystów korzysta z usług przewoźników, którzy dostarczają ich na parking położony około dwieście metrów poniżej wierzchołka krateru. My postanowiliśmy zdobyć górę na własnych nogach z poziomu morza. Stosunkowo łatwe podejście zajęło nam cztery godziny marszu. Jedynym utrudnieniem były zalegające pobocza drogi śmieci, które momentami odbierały nam radość z wyprawy.
– Już wiem czemu wszyscy jeżdżą tu autobusami. Żeby nie oglądać całego tego syfu po drodze. To na prawdę smutne, że ludzie nie potrafią docenić piękna, które mają pod nosem. Pewnego dnia ta góra będzie miała dość i zdezynfekuje wszystko wokół sterylną lawą.
– Może właśnie na to czkają i dlatego nic nie robią.
– Chyba masz rację Dacjan, ale podobne widoki widziałem tylko w Maroko… Polskie wywożenie śmieci do lasów to przy tym drobny problem, z którym z resztą coraz lepiej sobie radzimy.
Temperatura na szczycie wulkanu spadła do kilku stopni, więc po zajrzeniu w paszczę krateru i wykonaniu pamiątkowych zdjęć wciąż dymiącej, rudej dziury wróciliśmy na dół.
Poranek następnego dnia zachwycił nas widokiem szczytu pokrytego w górnej części świeżym śniegiem. Dobrze, że zdążyliśmy przed po gorszeniem się aury.
Podobne widoki lukrowanych gór widzieliśmy już wcześniej pod Anzio, gdzie dotarliśmy z Rzymu i musieliśmy przeczekać trzy dni sztormowej pogody. Miasto znane jest z tego, że było niegdyś siedzibą i portem Nerona, który poświęcił dla niego stolicę, wydając rozkaz jej spalenia. Następny ważny epizod w historii Anzio wydarzył się w 1944 roku, kiedy alianci dokonali tu desantu, próbując przechytrzyć Niemców i odciążyć oddziały walczące w innych rejonach Włoch. W dzisiejszych czasach miejscowość spadła do rangi portu rybackiego i drugorzędnej atrakcji turystycznej.
Niespodzianką okazał się następny porcik San Felipe Circeo, schowany za przylądkiem do złudzenia przypominającym zieloną, górzystą wysepkę. Walory tego miejsca doceniali już rzymscy arystokraci a następnie papieże, którzy na zboczach wzgórza budowali swoje rezydencje z widokiem na morze. Legenda głosi, że nawet Ulisses pod wpływem czarów pewnej damy zabłądził tu na cały rok z kompanami swojej odysei. Jedno jest pewne. W XIX wieku miasteczko i jego okolice zauroczyły także księcia Stanisława Poniatowskiego, który zakupił wiele okolicznych ziem, między innymi starożytną „Willę Czterech Wiatrów” i spędził tu pewien okres swojego życia, wdychając balsamiczne morskie powietrze. Polski książę jest przez mieszkańców wspominany do tej pory, a podarowany przez niego zegar po dziś dzień odmierza czas na wieży wybudowanej na rynku przez Templariuszy.
Ostatnia na szlaku mojej załogi Zatoka Neapolitańska przywitała nas silnymi szkwałami i wyczuwalnym z daleka smrodem siarki.
– Czujesz ten zapach Dacjan? – zapytałem jeszcze przed świtem, kiedy po sztormowej nocy na żaglach pokonywaliśmy ostatnie mile przed portem Baia wspomagani silnikiem.
– Tak, to nasze spaliny tak śmierdzą?
– Nie, to wulkan nas wita. Przypomina, że wciąż żyje. Wbrew temu, co się wydaje milionowi śpiących jeszcze ludzi, którzy wybudowali wokół niego swoje mrowiska.
– Podobno od siedemdziesięciu lat nie stwarzał zagrożenia i ciągle jest monitorowany. Byle wytrzymał do soboty, aż odlecimy!
W sobotę żegnałem ostatnią zmienną załogę złożoną z przyjaciół Sputnika II. Przemiły bosman z naszej mariny zawiózł nas na lotnisko. Amelia i Dacjan pakowali się do swojego samolotu, gdy w tym samym czasie z innej maszyny wysiadała Karolina z pięciomiesięcznym Brunem na rękach.
Po półtoramiesięcznej rozłące i ponad półrocznej nieobecności Karoliny na jachcie rozpoczął się zupełnie nowy rozdział naszej wyprawy i generalna próba, podczas której skonfrontujemy nasze wyobrażenia o rodzinnym żeglowaniu na małym jachcie z rzeczywistością. Jak ta próba wypadnie i dokąd nas doprowadzi, tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ale kierując się intuicją, zdrowym rozsądkiem i dotychczasowym doświadczeniem postaramy się małymi krokami znaleźć dla siebie nowy rytm codziennego życia.
Jeżeli kapitanowi jachtu wypada czasem mieć tremę, to właśnie w tej chwili muszę się do niej przyznać. Trzymajcie kciuki!
Rejs „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena – Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski, Marina Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.
Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Sputnik Team
Ośnieżone szczyty nidaleko Anzio
Śnieg na Wezuwiuszu
Z Dacjanem i Amelią w Pompejach