WARSZAWA: 16:05 | LONDYN 14:05 | NEW YORK 09:05 | TOKIO 23:05

Ziemowit Sokołowski: Czy statki potrafią chodzić ?… czyli o „żargonie marynarskim” – słów kilka. I nie tylko o tym…

Dodano: 06 lip 2020, 19:23

Proszę się nie obawiać, nie chodzi mi bynajmniej o tzw. „kwiecistą marynarską mowę”, od której uszy więdną. W obecnych czasach nie jest ona zresztą (niestety, a może na szczęście?) wyłączną domeną ludzi morza. Nie zajdzie zatem potrzeba zasłaniania uszu nieletnim, tudzież osobom wrażliwym płci obojga – bez względu na ich wiek. Dawniej, tego typu popisy retoryczne nazywano „łaciną”. Być może dlatego, że szlachetny język Wergiliusza nie był znany pospólstwu wszelkiej maści. Nie chodziło zresztą tyle o czytelność intencji (ta była oczywista), ile o sens jej nadużywania.
Pytanie zawarte w tytule jest, przyznaję – nieco podchwytliwe, a czy słuszne, osądzicie Państwo sami. Już na wstępie wypada mi prosić o wyrozumiałość zawodowych polonistów, a tym bardziej miłośników piękna mowy ojczystej, do których i ja śmiem się zaliczać, aczkolwiek być może – bez wzajemności. Zatem, do rzeczy.
Najprostsza odpowiedź brzmi: nie można chodzić, nie mając nóg, albo nie posiadając umiejętności chodzenia na rękach! Trudno temu zaprzeczyć, a jednak… W potocznym języku ludzi morza mówi się, że statek idzie – a nie, że płynie. Oto kilka przykładów:
• statek idzie pod balastem, (a szkoda, bo wtedy nie zarabia!),
• statek wszedł na mieliznę, (oj…niedobrze),
• statek zszedł z mielizny (co za ulga),
• statek wchodzi do portu (nareszcie!),
itd., itp.,… przykłady można by mnożyć. Niekiedy okazuje się, że statek nie tylko idzie… ale nawet biegnie. Np.: dobowy przebieg statku „X” wyniósł 360 mil morskich (360 Mm). Łatwo obliczyć, że w ciągu 1 godziny przebył (a więc statek również bywa!). 15 Mm, stąd prosty wniosek, że rozwijał prędkość 15 węzłów (15 w.). Dużo to, czy mało???

Pewien znakomity, średniowieczny znawca demonologii zwykł twierdzić, że „diabeł tkwi w szczegółach”. Nie widzę powodów, aby mu nie wierzyć. Pozwólcie Państwo, że choć na chwilę wezmę przykład z tej znakomitości (średniowiecznego uczonego, a nie diabła!) w moich dalszych wywodach.
Mila morska to odległość równa 1852 m, zatem statek „X” rozwijający prędkość
15 w., przebywał w ciągu 1 godziny 27,8 km (słowo honoru!). Dla osób przywykłych do lądowych, a zwłaszcza powietrznych środków transportu, prędkość ta nie wyda się z pewnością oszałamiającą. Światowej klasy biegacz maratończyk rozwija średnią prędkość ok. 19 km/h, sprinter w biegu na 100 m – ponad 36 km/h. Przykładowy statek „X”, ze swą prędkością równą 15 w., plasuje się prawie dokładnie pomiędzy tymi dwoma. Powinno się zatem mówić, że statek „biegnie” – nic z tego!. Tradycja morska nakazuje mówić, że statek idzie z prędkością 15 w. i koniec wszelkiej dyskusji!
Istnieją oczywiście znacznie szybsze statki, rozwijające prędkości 20 i więcej węzłów (>20 Mm/h). „Rekord z bardzo długą brodą” (od 1952 r.) w tej dziedzinie dzierży amerykański statek pasażerski t.s/s. United States, który przebył Atlantyk ze średnią prędkością 35,6 w. Jego prędkość maksymalna w tej podróży wyniosła prawie 40 w. (74,1 km/h). Współcześnie niektóre typy wodolotów i poduszkowców osiągają jeszcze większe prędkości. Wymienione szybkie jednostki pływające, z punktu widzenia prawa morskiego są statkami, chociaż ze względu na sposób poruszania się (kadłub ponad powierzchnią wody) – stanowią coś pośredniego pomiędzy statkiem a samolotem.
Osiąganie dużych prędkości, pociąga za sobą konieczność zastosowania silników napędowych o wielkiej mocy, a to z kolei rzutuje na ekonomiczną stronę budowy i eksploatacji statków. „United States” był napędzany 4 turbinami parowymi o łącznej mocy 129.655 kW. Właśnie poziom kosztów eksploatacji sprawia, że większość statków musi zadowolić się prędkościami dostępnymi dla średnio wytrenowanych rowerzystów. Pomijam tu prędkości kontenerowców lub okrętów wojennych – bo to już całkiem inna historia.

W transporcie morskim najczęściej obowiązuje zasada: „slowly but surely” (wolno, ale pewnie). Przykładowy biegacz sprinter, po odbyciu trwającego ok. 10 sekund biegu oraz maratończyk, którego konkurencja trwa nieco ponad 2 godziny, później mogą sobie odpocząć – lub oddać się innym, mniej wyczerpującym zajęciom. Statki oceaniczne zmierzające do portu przeznaczenia, muszą swą kontraktową prędkość utrzymać przez czas znacznie dłuższy. Nasz „przykładowy” statek, idący ze Świnoujścia z prędkością 15 w., osiągnie Nowy York po przeszło 10 dobach żeglugi non-stop (przy sprzyjającej pogodzie), Kapstadt – po 20 dobach, a port w Melbourne po rejsie trwającym ponad miesiąc.
Dla polepszenia samopoczucia Państwa, mogę dodać, że statek (z którym chyba zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić!), nie tylko idzie, ale również stoi np. w porcie lub na kotwicy. Inna sprawa, że ze względów ekonomicznych powinien stać jak najmniej, gdyż zarabia tylko wówczas, gdy przewozi ładunki lub pasażerów. Jeżeli już mowa o kotwicy, to aby utrzymać statek w zamierzonym miejscu na wodzie, to najpierw należy ją rzucić (kotwicę, rzecz jasna). Zapamiętajmy: kotwicę rzuca się! Zarzucić natomiast można m.in. lasso (gdy ktoś potrafi), wędkę (gdy są ryby) lub ręce – komuś na szyję (gdy tak właśnie wypada!).
Niekiedy statek leży. Gdy wyłączy się (zastopuje) napęd, to po pewnym czasie statek biernie ulegnie działaniu fal, prądu morskiego i wiatrowi. Mówimy wówczas, że leży w dryfie. Statek, który utonął (wrak) leży, albo bardziej elegancko rzecz ujmując – spoczywa na dnie. Aby „leżeć”, to na ogół trzeba się najpierw położyć, statek nie jest tu żadnym wyjątkiem. Mówi się np. „statek położył się na kurs 192. Oznacza to, że po wykonanym zwrocie statku, kreska kursowa ustaliła się na tej właśnie liczbie, umieszczonej na kompasowej róży wiatrów.
Najbardziej pożądanym ruchem statku jest ruch postępowy – np. z portu A do portu B. Żywioł morski, objawiający się oddziaływaniem wiatru, prądów morskich i fali, wymusza również inne ruchy kadłuba statku. Statek doznaje kołysania burtowego, oscylacyjnego i postępowego, kiwa się, nurza i myszkuje. Przy poruszaniu się na akwenach płytkowodnych, po przekroczeniu pewnej prędkości kadłub ma tendencję do osiadania.
Nie chcę Państwa martwić, ale podane przykłady (nieliczne zresztą), dotyczą przysłowiowej „jaśniejszej strony Księżyca”. „Ciemniejszą stroną” jest obecność w naszym języku morskim setek (jeśli nie więcej), przyswojonych słów pochodzenia obcego (angielskiego, niemieckiego, holenderskiego i in.). Pewne próby, jakie poczyniono w przeszłości dla spolszczenia terminologii morskiej, nie przyniosły znaczących rezultatów. Terminologia ta (w różnych zresztą zakresach) zrozumiała jest dla stosunkowo nielicznej grupy ludzi związanych z gospodarką morską: marynarzy, stoczniowców, rybaków, naukowców, pracowników tzw. „portowego aparatu usługowego” oraz żeglarzy. Wyrywkowo podaję kilka haseł z tej dziedziny: skylight, ortodroma, bojrep, poler, stewa – bardzo, bardzo długo by tak można…
Przyczyny tego stanu rzeczy należy szukać w odległych czasach I-szej Rzeczypospolitej, kiedy to jej władcy nie przywiązywali większego znaczenia dla spraw morskich. Pewnym odzwierciedleniem takiej postawy były słowa XVI wiecznego poety Sebastiana Klonowica: „Polak, kiedy pilnie orze, może nie znać, co to morze”. Autor poematu „Flis”, wykazując się poniekąd dobrą znajomością tras ówczesnej żeglugi morskiej, równocześnie ponad wszystko preferował spławianie towarów Wisłą.
Poecie można wybaczyć, trudniej tym, co decydowali o polityce Państwa. Inne narody, nie zaniedbując spraw rolnictwa, rozwijały handel, przemysł, żeglugę, rybołówstwo, odkrywały nowe lądy i zakładały kolonie. Panuje powszechna opinia, że kolonializm był „czarną kartą w dziejach ludzkości”. Zgoda, ale czyż nie gorszym nieszczęściem i hańbą dla Polski była utrata niepodległości na blisko półtora wieku?!. Niech każdy rozstrzygnie to w swoim sercu i umyśle. Przecież to nie tylko najazdy obcych wojsk, ale przede wszystkim zacofanie gospodarcze, źle pojęta religijność, brak twórczej myśli politycznej i tolerancji, nieposzanowanie prawa, zanik patriotyzmu, nie liczenie się z dobrem ogólnym – stały się przyczynami rozbiorów. Należy to mieć na uwadze, również w dzisiejszych oraz w nadchodzących czasach.

Znamienną jest rzeczą, że większość wysoko rozwiniętych państw na świecie imponuje równocześnie dynamiczną gospodarką morską. Tym sposobem, choć nieco okrężną drogą, wróciliśmy do spraw morza. Potraktujcie to Państwo jako jeszcze jeden dowód na kulistość Ziemi, chociaż… pewien znajomy nawigator zwykł żartować w przypływie dobrego humoru, że im dłużej pływa po tych wszystkich morzach i oceanach świata – tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że Ziemia jest jednak… płaska!.
Sprawa polskiego nazewnictwa morskiego jest dosyć złożona. Tym niemniej, jak wykazuje wieloletnie doświadczenie, dla zawodowych pracowników morza i jego miłośników nie sprawia to większych problemów. Spolszczone zagraniczne wyrazy, a nawet komendy, przyjęły się na dobre i nikogo już nie dziwią.
Znacznie gorzej jest w dziedzinie powszechnej obecnie „politycznej nowo – mowy”. Sens szeregu obowiązujących oraz znanych powszechnie słów i pojęć uległ odwróceniu. To tak jakby nawigator bez żadnych racjonalnych powodów, nagle zmienił kurs o 180º. I co ciekawsze, nawet najbardziej kompetentni poloniści, jakby tego nie zauważyli. Pewnie mają ku temu swoje powody. Może uznali, że milczenie na ten temat jest bardziej wymowne. A może tylko bezpieczniejsze?
Państwu, którzy wytrwali do końca tego tekstu, pozostawiam rozstrzygnięcie tej ważkiej kwestii w drodze własnych przemyśleń, gratuluję również wytrwałości, która jest cnotą prawdziwych marynarzy – bez względu na faktycznie wykonywany zawód. Przesyłam również pozdrowienia.

Autor: Ziemowit Sokołowski