WARSZAWA: 06:21 | LONDYN 04:21 | NEW YORK 23:21 | TOKIO 13:21

Jestem dzieckiem szczęścia – z Zygmuntem Choreniem rozmawia Wojciech Sobecki

Dodano: 12 paź 2019, 19:32

Jak zaczęła się pana przygoda z morzem?

– Od zawsze chciałem poznawać świat, a taką szansę dawało morze. Chciałem studiować w wyższej szkole morskiej, ale się nie dostałem, bo byłem za niski i rozpocząłem naukę na Wydziale Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej. Patrząc z perspektywy lat, okazało się, że był to dobry wybór.

Ale zanim zaczął pan projektować żaglowce, pływał pan na nich. To mógł być znak …

– Zapisałem się do jacht klubu i trochę żeglowałem. Później, pracując już w Stoczni Gdańskiej, uczestniczyłem w rejsie dookoła świata na żaglowcu „Otago”. Oprócz wiedzy książkowej i tej zdobytej na uczelni bardzo przydaje się praktyczna znajomość żeglowania. Doświadczenia żeglarskie bardzo mi pomogły w pracy projektowej.
Trzeba także pamiętać, że projektowanie statku to nigdy nie jest dzieło jednego człowieka. W tej profesji na końcowy sukces składa się praca wielu osób różnych specjalności. Zawsze jest ktoś, kto kieruje pracą zespołu, ale powstanie projektu statku to wspólny wysiłek sporej grupy osób. Oczywiście najlepiej jest, jeśli ten wysiłek przynosi ciekawy efekt końcowy w postaci udanego projektu.

W czasach, kiedy zaczynał pan pracę projektanta, polskie stocznie słynęły z produkcji statków towarowych. Dlaczego zaczął pan projektować żaglowce?

– Stało się to trochę przypadkowo. Zainteresowanie budową żaglowców w Stoczni Gdańskiej zgłosił Związek Radziecki. Ja akurat wróciłem z rejsu dookoła świata na „Otago”. Dyrektor stoczni zapytał, czy podejmę się zaprojektowania żaglowca, a ja się zgodziłem i tak powstała „Pogoria”.
Statki dla Związku Radzieckiego miały być większe, ale władze stoczni obawiały się, że nie podołamy wyzwaniu, bo stocznia nigdy wcześniej żaglowców nie budowała, dlatego zaczęliśmy od nieco mniejszej „Pogorii”. Udało się i powstała jednostka, na której wielu młodych adeptów żeglarstwa po raz pierwszy miało kontakt z morzem. Potem był „Dar Młodzieży” i kolejne żaglowce, i tak to trwa do dziś.

Jaki był najtrudniejszy projekt, nad którym pan pracował?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, bo nigdy nie wartościowałem swojej pracy w taki sposób. Każdy projekt jest inny, ciekawy i na swój sposób niezwykły. Za każdym kryją się określone oczekiwania, którym trzeba sprostać, aby wypełnić zobowiązania wobec zamawiającego.
Chciałbym, aby moje żaglowce były ładne, ale przede wszystkim bezpieczne, bo żywioł morski jest piękny, ale bywa nieprzewidywalny i niebezpieczny.
Oczywiście chciałbym także, żeby każdy następny projekt był lepszy od poprzedniego i mam nadzieję, że mi się to udaje.

Czy są następcy, którzy będą kontynuować pańskie dzieło?

– Są następcy, którzy chcą projektować żaglowce, czy szerzej rzecz ujmując chcą projektować statki. Trzeba pamiętać, że polskie uczelnie były kuźnią doskonałej kadry inżynierskiej. Nasi projektanci, inżynierowie, ale także oficerowie i marynarze byli i są doceniani na całym świecie.
Podstawą ich wysokiej pozycji zawodowej było bardzo dobre wykształcenie i wiedza przekazana przez doskonałych wykładowców zarówno teoretyków jak i praktyków. Dobre uczelnie i wysoki poziom kształcenia młodzieży to fundament sukcesów gospodarczych i o to powinniśmy zadbać, jeśli chcemy być konkurencyjni na świecie.

Dziękuję za rozmowę.

Zygmunt Choreń światowej sławy polski projektant, nazywany „ojcem polskich żaglowców”. Zaprojektował między innymi: „Pogorię”, „Iskrę”, „Oceanię”, „Dar Młodzieży”, „Royal Clipper”. W sumie spod jego ręki wyszło ponad 20 projektów statków żaglowych.
Na tegorocznych targach Baltexpo otrzymał tytuł Osobowości Roku Gospodarki Morskiej.

Fot. Wojciech Sobecki