Dodano: 03 cze 2016, 8:43
Kajakarz musiał przerwać wyprawę po tym, jak fale wyrzuciły kajak podróżnika na brzeg półwyspu Sandy Hook. Po uderzeniu fal Doba wypadł z kajaka, ale na szczęście nic mu się nie stało.
– O pierwszej w nocy zobaczyłem z lewej strony tworzącą się falę. Nawet nie taką dużą, miała około metra, ale rosła dynamicznie. Za chwilę uderzyła w kajak i przewróciła go. Po niej przyszła następna i po raz drugi obróciła kajak. Podczas pierwszej fali przybojowej wypadłem z kajaka, podczas drugiej skotłowało mnie już całkiem pod kajakiem – relacjonuje Aleksander Doba.
– To koniec wyprawy – oznajmił mi Olek przez telefon, mówiąc jakby nie swoim głosem, przytłumionym i bezdźwięcznym. – Proszę, przyjedź i ściągnij mnie z plaży parku Sandy Hook.
Kilka godzin później, wraz z moim synem Alexem, dotarliśmy na miejsce, gdzie czekali już na nas moi przyjaciele z Nowego Jorku, Luis Muga z żoną Dorotą. Zastaliśmy Olka pracującego intensywnie nad usuwaniem wody z kajaka, tak mocno skupionego na tej czynności, że wręcz nieobecnego. A jednocześnie przygaszonego, skurczonego, pewnie i obolałego, choć nawet o tym nie wspomniał. Najważniejsze jednak, że całego i zdrowego.
Z pomocą przypadkowo spotkanej grupy studentów, policjanta Richarda oraz Johna Wylie’a, właściciela przedsiębiorstwa konstrukcyjnego, który użyczył nam swojego podnośnika, załadowaliśmy kajak „OLO” na przyczepę i wróciliśmy do Waszyngtonu- mówi współorganizator wyprawy Piotr Chmieliński.
Uszkodzenia kajaka uniemożliwiają kontynuowanie wyprawy, ale to jednak nie znaczy, że Doba rezygnuje z wyprawy. Zamierza przepłynąć Atlantyk po raz trzeci w przyszłym roku i w Lizbonie uczcić swoje 71. urodziny.