Dodano: 29 lip 2022, 7:27
„Kuna” to najstarszy wciąż pływający rzeczny lodołamacz parowy w Europie i jeden z najstarszych na świecie. Lodołamacz zbudowała w 1884 roku gdańska stocznia Danzinger Schiffswerft & Kesselschmiede Feliks Devrient & Co. dla Koniglich Preussische Weichsel Strombauverwaltung. Była to czwarta jednostka budowana dla administracji wodno-budowlanej Prus.
Pierwszy lodołamacz pracujący na Wiśle nazywał się „Weichsel” (Wisła) i został zbudowany w 1880 roku. Cztery lata później, w roku 1884, powstała „Kuna”, a właściwie „Ferse”, bo taką nazwę nosiła jednostka w chwili wodowania. „Ferse” to niemiecka nazwa rzeki Wierzyca – lewego dopływu Wisły. Nazwy dopływów nosiła spora grupa lodołamaczy, zbudowanych do kruszenia lodu na Wiśle.
Nie była to seria jednostek w dzisiejszym rozumieniu, kiedy buduje się kilka prawie identycznych statków, różniących się jedynie detalami technicznymi i wyposażeniem.
W przypadku linii lodołamaczy, do których należała „Ferse”, nie tylko różnice konstrukcyjne były znaczące, ale także poszczególne statki powstawały w kilku różnych niemieckich stoczniach.
W 1940 roku nazwę „Ferse” zmieniono na „Marder” (niem. kuna), a w 1947 roku, po przejęciu jednostki przez polską administrację, niemiecką nazwę przetłumaczono na język polski i stąd wzięła się „Kuna”.
Lodołamacz pod pięcioma banderami
W toku eksploatacji nazwa lodołamacza zmieniana była trzy razy, natomiast bandera zmieniana była aż pięciokrotnie.
Przez 36 lat, do roku 1920, jednostka eksploatowana była przez administrację wodno-budowlaną Wisły (Koniglich Preussische Weichsel-Strombauverwaltung) pod banderą Królestwa Prus.
Po utworzeniu Wolnego Miasta Gdańska lodołamacz trafił do Rady Portu i Dróg Wodnych i podniósł banderą Wolnego Miasta Gdańska.
Podczas drugiej wojny światowej pływał pod znakami Trzeciej Rzeszy. Po zakończeniu wojny został przejęty w Niemczech przez brytyjskie władze okupacyjne i pod brytyjską banderą służył w Hamburgu (miasto znajdowało się wówczas w brytyjskiej strefie okupacyjnej) jako holownik portowy.
W 1947 roku został przekazany Polskiej Misji Morskiej i po remoncie już pod polską banderą służył początkowo Urzędowi Morskiemu w Gdyni, później Państwowemu Zarządowi Wodnemu w Tczewie. Na dolnej Wiśle „Kuna” pracowała przez 18 lat, do roku 1965.
„Kuna” – życie po życiu
W roku 1965 lodołamacz został wycofany ze służby. Rok później jednostkę pozbawiono nadbudówek i wyposażenia i praktycznie pusty kadłub oczekiwał na zezłomowanie.
W latach siedemdziesiątych kadłub odholowano do Gorzowa Wielkopolskiego z przeznaczeniem na ponton cumowniczy. W roku 1981 „Kuna” zatonęła w basenie portowym w Gorzowie Wielkopolskim i to uratowało ją przed pocięciem na złom. Na dnie basenu lodołamacz „przeleżał” prawie 20 lat, bo podobno nie było odpowiedniego dźwigu, aby podnieść jednostkę.
W 1993 roku jednostkę podniesiono z dna bez pomocy dźwigu. Obok „Kuny” zatopiono barkę, do której przywiązano kadłub lodołamacza, a następnie z barki wypompowano wodę. W ten sposób jednostka znalazła się na powierzchni, a następnie trafiła na nabrzeże, gdzie czekała na swój czas do roku 2000, kiedy grupa miłośników historii Gorzowa rozpoczęła starania zmierzające do odrestaurowania zabytkowej jednostki. Powołano Stowarzyszenie Wodniaków Gorzowskich Kuna, którego członkowie przez kilka lat walczyli o uzyskanie stosownych zezwoleń oraz zgromadzenie dokumentacji i funduszy na odrestaurowanie zabytkowego lodołamacza.
Znaczną część dokumentacji technicznej dostarczył mieszkający w Berlinie Horst Hein, miłośnik „Kuny” i kapitan statku „Barbarossa.
W latach 2001-2004 „Kuna” została odbudowana i przystosowana do rejsów wycieczkowych oraz muzealno-szkoleniowych.
Odbudowana jednostka z zewnątrz wygląda tak, jak w okresie swojej pierwszej służby na Wiśle. Zachowano oryginalny kadłub, pokłady manewrowe, polery cumownicze, zejściówki, żurawik kotwiczny, fragment wału śrubowego oraz śrubę. Jest też oryginalny stary komin, ale ze względu na zmianę napędu dziś nie spełnia już swojej pierwotnej funkcji.
Oryginalną maszynę parową, która wcześniej napędzała lodołamacz, zamieniono na pochodzący z barki motorowej silnik spalinowy typu SW 680 o mocy 165 KM. Za sterówką, w miejscu, w którym kiedyś była maszyna parowa, urządzono salon.
W 2004 roku „Kuna” została ochrzczona przez Halinę Michalską, a rok później wyruszyła w pierwszy rekreacyjny, można powiedzieć – próbny – rejs po Warcie w okolicach Gorzowa.
W roku 2009 odrestaurowany lodołamacz popłynął na I Zlot Old Timerów, który zorganizowano podczas obchodów Dni Morza w Szczecinie. Jednostka zacumowała przy nabrzeżu na Łasztowni.
W inauguracyjnym rejsie „Kuną” dowodził kapitan Jerzy Hopfer, a rolę sternika pełniła dziennikarka radiowa Magdalena Sierocka.
W roku 2012 Stowarzyszenie Wodniaków Gorzowskich Kuna zostało zlikwidowane, a opiekę nad zabytkowym lodołamaczem przejęło stowarzyszenie „Przystań Gorzów”, które opiekuje się „Kuną” do dziś, organizując rejsy turystyczne i edukacyjne oraz udostępniając jednostkę zwiedzającym. Podczas rejsu „Kuna” może jednorazowo zabrać na pokład 38 osób.
Nie szanujemy morskich zabytków
Niestety, wielu zabytków kultury technicznej związanych z żeglugą nie udało się uratować. Do naszych czasów nie przetrwał żaden bocznokołowiec, a przecież były takie jednostki na polskich rzekach. Na złom wysłano okręty podwodne „Dzik” i „Wilk” – nie mamy więc w kraju podwodnego okrętu – muzeum.
Kilkanaście lat temu ze Szczecina trafiła na złom bardzo ciekawa, zbudowana w 1914 roku w Holandii, ssąco –refulacyjna pogłębiarka parowa „Mamut”. Takich przykładów, kiedy zabytkowe jednostki, zamiast cieszyć się zasłużoną emeryturą przy nabrzeżach, trafiały na złom, a następnie jako wsad do hutniczego pieca, jest niestety znacznie więcej.
Tym większa przyjemność, że dzięki zaangażowaniu grupy entuzjastów możemy dziś podziwiać i podróżować liczącą prawie 140 lat „Kuną”.
Podstawowe dane techniczne lodołamacza „Kuna”:
Długość całkowita: 30,60 m
Szerokość: 4,70 m
Zanurzenie: 1,60 m
Napęd pierwotny: maszyna parowa dwustopniowego rozprężania 130 KM F. Schichau, Elbing 185/185.
Napęd Obecny: Silnik spalinowy SW 680 o mocy 165 KM.
Tekst i fot. Wojciech Sobecki