Dodano: 13 maj 2015, 12:53
By odnaleźć centrum Ziemi, Zeus wysłał z przeciwległych krańców uniwersum dwa orły. Miejsce, w którym ptaki miały się spotkać, miało stanowić pępek świata.
Z Karoliną i Brunem w wózku stanęliśmy u bram świątyni Apollina w Delfach, a raczej u stóp tego, co po niej zostało. Według starożytnych Greków, to właśnie tutaj spotkały się wysłane przez gromowładnego orły. W tej wyjątkowej lokalizacji zbudowano więc świątynię, w której kilka razy do roku można było zasięgnąć rady delfickiej wyroczni. Po przepowiednie zasiadającej na trójnogu Pytii przybywano tu z całego greckiego świata, a nawet z Egiptu i krajów Azji Mniejszej.
– To co? Jaką przepowiednię chciałbyś usłyszeć?
– Najbardziej, to chciałbym się dowiedzieć, gdzie powinniśmy pożeglować przed zimą, ale nie ma tu już śladu ani po odurzonych oparami Pytiach, ani po cwanych kapłanach, interpretujących ich bełkot.
– Ale za to jest kot pod filarem! Może jego spytaj – zażartowała Karolina.
– Kocur za wiele nie powie, ale wygląda na to, że siedzi zwrócony przodem na południe, a parzy na mnie nad prawą łapą, czyli chyba patrzy na zachód. Czyli co? Na południe czy na zachód? A jeśli nawet, to jak daleko?
– Nie wiem, zinterpretuj to jak chcesz.
– Podobno kiedyś nad wejściem do świątyni był napis „poznaj siebie”. Może to właśnie cała sztuczka wyroczni. Jak znasz siebie, to nie potrzebujesz zadawać głupich pytań kotu, ani naćpanej wróżce.
Do Delf dotarliśmy autobusem z odległej o kilkanaście kilometrów Itei w Zatoce Korynckiej, gdzie znajduje się wielka, opuszczona marina. Dla niskobudżetowych żeglarzy jakimi jesteśmy, takie miejsce na postój jachtu jest idealne, bo nic nie kosztuje. Nie ma tam co prawda żadnych wygód, ale nie tego szukamy. Dla Greków, którzy w ten wielki obiekt zainwestowali miliony, sprawa powinna wyglądać mniej korzystnie, ale nie spotkaliśmy nikogo, kto przejmowałby się takim marnotrawstwem. Co ciekawsze, był to już czwarty tego typu obiekt, jaki odwiedziliśmy w Grecji. Pierwszą marinę-widmo odwiedziliśmy w Argostoli, następną w Zakintos i jeszcze jedną na maleńkiej wyspie Trizonia, gdzie w niedokończonym porcie z zatopionym w środku basenu wielkim jachtem, powstała międzynarodowa komuna żeglarzy, mieszkających tam za darmo przez okrągły rok. Wszystkie te mariny zostały wybudowane za unijne pieniądze już wiele lat temu, ale żadna nie została w pełni ukończona i oficjalnie oddana do użytkowania. Żadna z ich nie posiada też gospodarza. Niedokończone porty powoli niszczeją, władzom pieniądze przeciekają przez palce, lokalna społeczność nie odnosi oczekiwanych korzyści, a Grecy szukają źródeł kryzysu…
– Karolina, musimy chyba zaprosić narzekających przy kawie Greków nad Bałtyk, żeby zobaczyli, jak Niemcy, Szwedzi, Duńczycy i Polacy robią żeglarską atrakcję z morza, nadającego się do rekreacyjnej żeglugi zaledwie przez trzy miesiące w roku.
– Pewnie, oni tu mają przyrodniczo prawdziwy żeglarski raj. Niewiele brakuje do pełnego rozkwitu, wystarczy skończyć to co zaczęli i te porty mogłyby wyglądać jak nasza Marina Kamień Pomorski.
Zanim zapuściliśmy się w głąb Zatoki Korynckiej nie mogliśmy ominąć znajdującej się po drodze wyspy Zakintos. Skoro już byliśmy w okolicy, to postanowiliśmy zobaczyć Zatokę Wraku, zwaną też Zatoką Przemytników, która uchodzi za jedną z najpiękniejszych plaż na świecie. Zazwyczaj omijam takie pocztówkowe miejsca, ale my byliśmy tu przed sezonem, więc liczyliśmy na odrobinę prywatności przy zwiedzaniu. Nie pomyliliśmy się. Bajeczna plaża z lazurową wodą, której kolor odbijał się w białych wapiennych klifach była prawie wyłącznie dla nas. Wrak małego kabotażowca, który rozbił się tutaj przemycając papierosy, tylko dodawał uroku bajkowej scenerii. W tej zatoce po raz pierwszy w tym sezonie stanęliśmy na kotwicy i zwodowaliśmy kajak. Mały żeglarz Bruno był zachwycony nowym środkiem lokomocji. Szczególnie spodobało mu się żółte pióro wiosła, zanurzające się z pluskiem w błękitnej wodzie.
Pozostała część wyspy nie zrobiła już na nas aż takiego wrażenia, chociaż Homer wychwalał w Odysei piękno lesistego Zakintu. Z przykrością stwierdziliśmy, że tam gdzie się dało, lasy zostały już dawno wycięte i zastąpione uprawami oliwek i pastwiskami dla kóz, które nie pozwalają żadnej roślinie urosnąć powyżej kilku centymetrów.
W stolicy wyspy musieliśmy załatwić planowane od dawna szczepienie bobasa. Nie byliśmy pewni, czy grecki lekarz połapie się w polskim systemie szczepień, ale poszło gładko. W pierwszej z brzegu aptece dostaliśmy adres pediatry i bez zbędnych formalności nabyliśmy potrzebną szczepionkę. Polecany doktor dokładnie zbadał i zaszczepił małego pacjenta, oraz uzupełnił wpisy w książeczce zdrowia dziecka. Jej scan wysłaliśmy potem to Polski, żeby być w porządku wobec naszej służby zdrowia. ‚
Korzystając z okazji wybraliśmy się na nieodległą plażę Kalamaki, gdzie znajduje się jedno z największych na Morzu Śródziemnym lęgowisk żółwi Caretta caretta. Spotykamy je czasem na morzu, więc chcieliśmy zobaczyć szczególne miejsce, gdzie te prehistoryczne stwory przychodzą na świat.
Cała plaża stanowi rezerwat przyrody, którego pilnuje pracująca w małej budce strażniczka, udzielająca również profesjonalnej informacji na temat swoich podopiecznych.
– Dzień dobry, chciałem się dowiedzieć kiedy pojawią się pierwsze gniazda w tym roku.
– Dokładnie nie wiadomo, bo wszystko zależy od temperatury wody i lądu. Być może już w najbliższych dniach. Wiemy na pewno, że żółwie są już w okolicy i czekają na odpowiedni moment.
– Od jak długo prowadzicie tu obserwacje? Czy możecie powiedzieć, że ilość żółwi rośnie lub spada w ostatnich latach?
– W tym miejscu jesteśmy od dziesięciu lat, więc tak naprawdę trudno nam powiedzieć coś konkretnego o stanie populacji i każdy, kto będzie chciał coś kategorycznie stwierdzić prawdopodobnie skłamie. Młode osobniki dorastają bardzo długo i te, które wykluły się dziesięć lat temu jeszcze nie dojrzały, więc nie wiadomo ile z nich tu wróci. W każdym razie mój dziadek opowiadał, że kiedy był młody, to w sezonie lęgowym dorosłych osobników było tak wiele, że nie dało się tu pływać. Teraz z pewnością jest znacznie gorzej. Rozwój turystyki zniszczył dużą część plaż i wydm. Tam, gdzie kiedyś były gniazda, teraz stoją hotele. Z resztą zagrożeń jest znacznie więcej. Sieci rybackie, szybkie łodzie, plastikowe śmieci, kłusownicy…
– Czy ktoś tu jeszcze poluje na te stworzenia?
– Na szczęście nie. Ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu tak było, a we Włoszech dopiero niedawno sobie z tym poradzono. Najgorzej jest jednak na południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego. Na afrykańskich plażach nikt nie kontroluje sytuacji, a problem ochrony gatunku w ogóle nie istnieje.
– Czyli nie wiadomo jaka jest przyszłość tych morskich gadów?
– Nie wiadomo. Robimy co możemy. Tutaj jest rezerwat, ale jest nas mało, a problemy z jakimi się spotykamy są często nie do przejścia. Na przykład na stałym lądzie Grecji są również bardzo duże plaże lęgowe, ale nie udało się przeforsować utworzenia tam kolejnego rezerwatu. Protestowali rybacy i hotelarze. Agresywny rozwój cywilizacji stanowi dziś poważniejsze zagrożenie niż setki lat dotychczasowych polowań.
– Dzięki za wyczerpujące informacje, chociaż są one mało optymistyczne.
– Proszę bardzo. Niestety tak to właśnie wygląda.
Wracając z długiego spaceru zastanawialiśmy się z Karoliną, czy nasz synek za kilkadziesiąt lat będzie mógł oglądać stworzenia, które nam udaje się jeszcze spotykać w naturze.
– Myślisz, że jesteśmy ostatnimi pokoleniami, które oglądają dziką przyrodę? – zapytała Karolina.
– To bardzo smutne, ale właśnie tak myślę. Przez ostatnie dwieście lat zniszczyliśmy bezpowrotnie więcej gatunków, niż wymarło przez kilka epok lodowcowych. Wczoraj czytałem relację z wyprawy wielorybniczej, która była pierwowzorem historii Moby Dicka. Wyobraź sobie, że pewnego dnia na jednej z wysp Galapagos, jeden głupi wielorybnik zabił cały podgatunek żółwia słoniowego podpalając trawę dla zabawy i niszcząc całą wyspę. Uważam, że jesteśmy najgłupszym i najbardziej destrukcyjnym gatunkiem, który stworzyła ewolucja i nie zasługujemy na to by przetrwać, jeżeli nie zmienimy się w najbliższym czasie.
– Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić?
– Przede wszystkim trzeba znaleźć sposób na ograniczenie ludzkiej chciwości i na zredukowanie populacji, bo niedługo pozżeramy się nawzajem. Religie i polityka nie poradziły sobie z tymi wyzwaniami. Sam chciałbym znać odpowiedź na to pytanie.
Odpowiedzi na nie nie udzieliła nam również delficka wyrocznia, którą odwiedziliśmy tydzień później. Po zwiedzeniu kompleksu świątynnego Apollina wróciliśmy na jacht i następnego dnia pożeglowaliśmy przez Kanał Koryncki, który przeprowadził nas na skróty na Morze Egejskie, zaoszczędzając ponad 400 mil morskich drogi wokół Peloponezu ale odchudzając nasz budżet o 100 euro. Można śmiało powiedzieć, że Kanał Koryncki jest najdroższym na świecie kanałem w stosunku do jego zaledwie kilkumilowej długości. Horrendalna cena, jaką płaci się tu za tranzyt jest uzasadniona tylko tym, że sama inwestycja w jego wybudowanie od początku była chybiona i nigdy się nie zwróciła, ani nigdy nie przyniosła przewidywanych korzyści dla transportu morskiego. Przekop przez siedemdziesięciometrowej wysokości wapień miał co prawda sens dwa i pół tysiąca lat temu, kiedy powstały jego pierwsze plany, jednak ich zrealizowanie nastąpiło dopiero pod koniec XIX wieku naszej ery, kiedy statki zaczęły być coraz większe i szybsze, a największe z nich nie mogły od początku korzystać z wąskiego przesmyku. Obecnie żeglują tędy przede wszystkim żeglarze i statki wycieczkowe, które traktują kanał jako atrakcję turystyczną.
Po krótkich odwiedzinach na znajdującej się blisko Aten i zatłoczonej turystami wyspie Aiginia ruszyliśmy w stronę Cyklad, ale utknęliśmy na ponad trzy dni na kotwicowisku Palaia Fokaia. Nie ma tutaj niczego, poza bazą windsurfingową i plażą, ale dno dobrze trzyma i możemy bezpiecznie przeczekać na dwóch kotwicach pierwsze meltemi, którego porywy dochodzą do 9 stopni w skali Beauforta. Jak tylko się wywieje, ruszymy dalej na wschód, ale wygląda na to, że prędzej dojrzeje druga truskawka z naszej mini plantacji, niż z eolskiego wora wysypie się cały zapas sztormowych szkwałów.
Partnerem rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” jest Marina Kamień Pomorski. Rejs wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena – Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.
Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Sputnik Team