WARSZAWA: 20:50 | LONDYN 18:50 | NEW YORK 13:50 | TOKIO 03:50

Sputnikiem dookoła Ziemi – Lacjum

Dodano: 02 mar 2015, 7:33

– Caput? navis? (głowa czy statek?) – siedzący w tawernie rybaka w Ostii starszy mężczyzna obracał w palcach miedzianego asa, którego awers zdobiła podobizna dwugłowego boga Janusa, a rewers dziób rzymskiego okrętu. – No… decyduj, stawka warta rzutu monetą. Pieczona dorada prosto z morza i dzban wina! Kto przegra, płaci za całą kolację.
– Niech będzie! Navis! – zadecydował młodszy kompan.
Moneta poszybowała w górę i odbiła się od kamiennej ławy, po czym zamarła przyciśnięta ciężką ręką Rzymianina do mozaiki zdobiącej podłogę. Starszy kupiec przyjechał rano ze stolicy do tego portowego miasta, by osobiście dopilnować rozładunku sycylijskiej oliwy. Teraz pragnął się posilić po pracowitym dniu.
– Niech cię Styks pochłonie! Ty i te twoje sztuczki. Za każdym razem wygrywasz!
– Nie sztuczki mój drogi, tylko przychylność bogów. Kiedy ostatnio składałeś im ofiarę? Ja co roku ze swojej sakiewki nie żałuję monet dla rzeźbiarzy pracujących nad posągami i regularnie wysyłam sługę z darami dla świątyń. A ty? Kpisz sobie z marmurowych posągów, całe dnie spędzasz w termach, a wieczorami uganiasz się za dziewkami. Jakim cudem los ma ci sprzyjać?
– Jacy bogowie? – zaśmiał się młodzian – Widział ich ktoś kiedyś? Wydaje wam się, że te kamienie mają moc? Wczoraj leżały sobie spokojnie w górach, a dzisiaj ktoś przywlókł je tutaj, zmienił dłutem ich kształt i tchnął w nie nadludzkie siły? To wszystko żart, opowieści do straszenia dzieci.
– Za krótko żyjesz na tym świecie, że takie głupoty opowiadasz! Pytasz czy ktoś bogów widział? Ja nie widziałem, ale mój dziad na własne oczy oglądał, jak w czasach wielkiej zarazy poselstwo do Delfów po radę wyruszało i wracało z Grecji z ratunkiem dla Rzymu, przywożąc na pokładzie nawy boga Eskulapa pod postacią węża. Tu w Ostii w ujście Tybru posłańcy wpłynęli, a tam dalej Eskulap z nawy zszedł i jednym skinieniem Tyber na dwie rzeki rozdzielił, by świętą wyspę stworzyć, na której do dziś mieszka. Gdyby nie on, nie byłoby nas tu teraz.
– Uwierzę, jak sam zobaczę! Może się szansa nadarzy, bo już wiele miesięcy minęło, odkąd poselstwo do Frygii wyruszyło, by z gór Ida nieopodal Troi matkę bogów sprowadzić. Coś długo nie wracają… – zaśmiał się drwiąco młodzian wychylając kolejny puchar wina. – Podobno czyste ręce miały ja sprowadzić. Darmo szukać takich w Rzymie! – zaśmiał się ponownie.
Kucharz podał pieczoną doradę ucinając sprzeczkę, bo nie ma w całym Lacjum śmiałka, który choć przez chwilę oparłby się jej aromatom.
W pewnej chwili na uliczkach miasta zaczął powstawać niecodzienny gwar, a ludzie zaczęli zewsząd zbiegać w stronę portu.
– Wracają! Wracają! – krzyczał na całe gardło syn latarnika, który całe dnie spędzał na wieży mrużąc oczy i wypatrując nadpływających statków. Teraz biegł ulicami miasta głosząc nowinę.
– Kto wraca? Kupcy z Kartaginy? – kompan starego Rzymianina poderwał się od stołu i chwycił chłopca za ramię żądając wyjaśnień.
– Nie kupcy! Posłowie z Frygii wracają! Rozpoznałem insygnia na sztandarach!
Nie kończąc biesiady obaj mężczyźni ruszyli szybko w stronę nabrzeża. Tłum gęstniał. Nawet westalki porzuciły straż nad wiecznym ogniem i wybiegły ze świątyni.
– Drwiłeś przed chwilą! Zobaczymy co teraz powiesz, gdy na własne oczy matkę bogów zobaczysz!
Nawy zbliżały się do portu, a burłacy na brzegu już szykowali liny, by zaholować statek wiozący boginię pod prąd Tybru do samego Rzymu.
– Z tego co widzę, to na nawie kolejny kamienny posąg stoi! – zaśmiał się młodzian – Aż do Grecji po niego płynęli, jakby mało marmuru było w naszych kamieniołomach. Udowodnij teraz, że to nie następna sztuczka, a kolejny tuzin wieczerzy na mój koszt będziesz jadł!
Wtem zdarzyła się rzecz niespodziewana. Dziesiątki mężczyzn ciągnących liny nie były w stanie ruszyć paradnej nawy nawet o stopę, choć z większymi statkami radzili sobie do tej pory bez trudu.
Coraz większy gwar zaczął narastać wśród zebranego tłumu, aż w końcu stary kapłan, który był wśród ludzi zaczął rozpaczać:
– Czyste ręce! Biada nam! Czystych rąk zabrakło w Rzymie! Nie jesteśmy godni przyjęcia Kybele!
Kolejni mężczyźni dołączali do burłaków, próbując ruszyć łódź z miejsca, ale ta ani drgnęła.
Na nabrzeżu całej sytuacji przypatrywała się młoda Kwinta Klaudia, którą od dawna całe miasto posądzało o zbyt lekkie obyczaje i która nie mogła znaleźć sposobu by oddalić od siebie nienawistne i niesprawiedliwe plotki. Widząc bezowocne zmagania tłumu postanowiła zaryzykować i zagrać o wszystko, stawiając na szali swoje życie.
– Podajcie mnie te liny! Ja jedna wbrew waszym pomówieniom mam czyste ręce! Jeżeli tak nie jest, niech Kybele ześle na mnie śmierć! I tak nie chcę już oglądać waszych nienawistnych pysków!
Tłum wybuchnął śmiechem, ale wobec beznadziei w jakiej się znalazł, pozwolił Klaudii spróbować swoich sił. Nawa ruszyła lekko w górę rzeki.
– Na Jowisza! – zawołał młodzian, który jeszcze przed chwilą spierał się przy stole i wątpił w boskie moce. – A myślałem, że byłem jedynym, który nie spał z tą dziewką… Chytry lisie, stawiam tuzin kolejnych wieczerzy, a połowę sakiewki zanoszę w zębach do świątyni Feba…

Spacerując wśród ruin starożytnej Ostii próbowaliśmy rozpoznawać ślady dawnego życia w szkieletach martwej architektury.
– Zobacz Paweł, to chyba fragmenty starej tawerny. Pewnie sporo wina się tu przelało. Wiele bym dał, żeby zobaczyć jak to miasto wyglądało w czasach swojej świetności. Ciekawe kto zasiadał przy tej ławie, co jadł i o czym rozmawiał.
– Przede wszystkim to Ostia była wtedy nad morzem, a teraz leży trzy kilometry dalej. Najprawdopodobniej to właśnie nanoszenie osadów przez Tyber było główną przyczyną upadku miasta.
– Chyba tak, ale to na pewno nie stało się z dnia na dzień. Tym bardziej zastanawiające jest, jak taka duża część ruin zachowała się w całkiem niezłym stanie. Struktura miasta jest prawie kompletna, z zachowanym rozkładem ulic, termami, teatrem, domami, cmentarzem, świątyniami i innymi zabudowaniami. Wygląda jakby opuszczono je sto pięćdziesiąt, a nie ponad tysiąc pięćset lat temu.
– Za to stare rzymskie demony chyba jeszcze dzisiaj tu żyją, bo mało nie złamałem nogi w amfiteatrze, robiąc zdjęcie maszkarona. Cholerna starożytna dziura chciała mnie pochłonąć!

W okolice Rzymu przeskoczyliśmy prosto z Sardynii. Wyruszyliśmy z mariny Villasimius, położonej na południowo-wschodnim krańcu wyspy. Wbrew wcześniejszym planom, zrezygnowaliśmy ze zwiedzania całego wschodniego wybrzeża tej wspaniałej krainy. Prognozy pogody dla Morza Tyrreńskiego były niestabilne i zapowiadały tak wiele kolejnych sztormów, że postanowiliśmy wykorzystać pierwsze dogodne okienko pogodowe. Następne mogło długo nie nadejść, a Ray i Paweł mieli już wykupione bilety lotnicze.
Sputnik II pruł dziobem oleistą wodę, w której gwiazdy przeglądały się jak w lustrze. Wiatru praktycznie nie było, więc jeden cylinder starej, wiernej maszyny powoli, lecz systematycznie popychał nas do przodu z charakterystycznym stukoto-bulgotem, który wydają tylko wiekowe silniki sprzed czterdziestu lat. Niewiele jest wygód na naszej niepełna dziewięciometrowej łupinie, zawieszonej siłą ludzkiej woli między niebem a ziemią, sto mil od najbliższego lądu. Nawet niewielka toaleta zarezerwowana jest wyłącznie dla uprzywilejowanych pań, których akurat z nami nie było. To urządzenie umieszczone jest praktycznie w tym samym pomieszczeniu co sypialnia na dziobie, więc dla wspólnego dobra każdy, kto został przez naturę przystosowany do sikania na stojąco musi wyrównywać ciśnienie w pęcherzu bezpośrednio za burtę. To samo tyczy się innych czynności fizjologicznych. Podczas mojej spokojnej nocnej wachty załoga spała, a automatyczny pilot bezbłędnie celował w ujście Tybru. Korzystając z chwili intymności, przypięty pasem bezpieczeństwa i z rolką papieru na sznurku powędrowałem na dziób… Jedna z pośród milionów jasno świecących gwiazd zaintrygowała mnie swoim szczególnym blaskiem. Nie jestem specjalistą od ciał niebieskich ale coś mi tu nie pasowało. Nie powinno jej tu być. Wpatrując się dłużej zrozumiałem, że gwiazda się powiększa i zmierza prosto na mnie ze znaczną prędkością. Mały odrzutowiec przeleciał nad samym masztem oświetlając mnie silnym światłem szperacza.
– Niech cię cholera jasna! Nawet na środku bezludnego morza człowiek nie może znaleźć odrobiny spokoju! Już nawet na Marsa wysłaliście swoje cholerne kamery! – krzyczałem za oddalającym się światłem wymachując rolką papieru.
– Sputnik II, Sputnik II zgłoście się!
– Tu Sputnik II. – Ray zerwał się z koi i zajął się obsługą radia, kiedy jak gramoliłem się do kabiny.
– Wszystko u was w porządku? Podajcie ilość osób na pokładzie i wasz cel.
– Trzy osoby na pokładzie, żeglujemy z Sardynii do Rzymu, wszystko gra.
– Dziękuję, życzę dobrej wachty. – perfekcyjnym angielskim odpowiedział nasz deus ex machina. Radio umilkło.
– Patrolują morze, prawdopodobnie polują na przemytników ludzi z północnej Afryki. – domyślił się Ray.
– Ta? A myślałem, że polują na głupie zdjęcia, które potem wrzucą na Facebook.

Zwiedzanie samego Rzymu zajęło nam dwa dni, przy czym Ray miał dosyć już po pierwszym. Poza tym Ray odlatywał cztery dni wcześniej niż Paweł, więc po wspólnym zdjęciu pod Colosseum uznał program wycieczki za zamknięty.
– Chyba najwyższy czas lecieć do Polski i dalej do Stanów. Wszystko jest fajnie, ale po miesiącu w tych okolicach zaczyna mnie już wkurzać, że nikt nie gada po angielsku. No i jeszcze ta kawa! Co to za głupi pomysł, żeby pić espresso z naparstka? To jakiś bal dla lalek czy o co chodzi? Nawet raz zamówiłem większe americano, ale w Ameryce nie ma czegoś tak małego. Skąd ta nazwa? Tęsknię za dzbankiem normalnej kawy.
– Haha, nie przejmuj się Ray i tak byłeś dzielny! Zjadłeś połowę włoskich zapasów owoców morza! Ja też po pierwszym miesiącu rejsu mam zwykle taki kryzys, ale wiem już, że to przechodzi i z czasem człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego. Nawet do tego, że we włoskich kiblach nie ma desek klozetowych, a ilość śmieci na ulicach bije na głowę nawet hiszpański bałagan.
We wtorek o świcie pożegnałem się serdecznie z Rayem, z którym zżyłem się przez ten miesiąc jak ze starym przyjacielem.
– Jeszcze się zobaczymy, wiem o tym. Nie wiem gdzie i kiedy, ale mam takie przeczucie. Już zobaczyłeś, że nawet małym jachtem można zdobywać świat, więc kupuj swoją wymarzoną dużą łajbę i dołączaj do morskich marzycieli.
– Dziękuje za wszystko, to był dla mnie wspaniały czas. Powodzenia i do zobaczenia! Teraz lecę do Polski spotkać się z przyjaciółmi z dzieciństwa. Jesteśmy w kontakcie!
Sami z Pawłem postanowiliśmy przestawić się do mariny Fiumicino położnej bliżej lotniska. Spodziewaliśmy się znaleźć tam bardziej kameralny klimat, bo ostyjski port na prawie tysiąc jachtów trochę nas przytłaczał. Basen jachtowy Trajana rzeczywiście wydawał się spełniać nasze oczekiwania. Nie na długo. Wieczorem do portu dotarła martwa fala, którą wywołał sztorm, szalejący u wybrzeży Korsyki. Konstrukcja tutejszego falochronu zamiast chronić ujście rzeki, zdaje się zagarniać nadchodzącą z północnego zachodu falę wprost do portu… Noc była koszmarem. O spaniu w ogóle nie było mowy, zamiast tego razem z bosmanem przyglądaliśmy się bezradnie, jak morze stara się ze wszystkich sił zerwać cumy kilkuset jachtów i roztrzaskać je o siebie i nabrzeże. Cała nasza nadzieja spoczęła na mocnych cumach i odbijaczach. Wbrew przewidywaniom do rana dotrwaliśmy bez strat, ale zaraz po śniadaniu czym prędzej wróciliśmy do poprzedniej mariny.
W Porto Turistico di Roma pożegnałem się serdecznie z Pawłem wracającym do Świnoujścia i tego samego dnia przyjąłem na pokład żeglarzy z Jacht Klubu Kamień Pomorski – Dacjana i Amelię. Teraz ich kolej na zwiedzanie wiecznego miasta.
– Tylko uważajcie na hinduskich sprzedawców patyków do robienia selfie! Uparli się, że to hit sezonu 2015 i będą wam je wciskać prawie do gardła. Po trzydziestu odmowach będziecie mieć ochotę popełnić zbrodnię. Bądźcie twardzi!
Rejs „Sputnikiem dookoła Ziemi” wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena – Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski, Marina Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.

Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Sputnik Team

Żeglujemy z Sardynii do Rzymu
Villasimius na Sardynii