WARSZAWA: 09:34 | LONDYN 07:34 | NEW YORK 02:34 | TOKIO 16:34

Stocznia CRIST, czyli centrum gdyńskiego przemysłu

Dodano: 13 paź 2015, 22:14

Wszystkie kontrakty, jakie mamy w realizacji, wnikliwie badamy i co miesiąc sprawdzamy ich rentowność. Nie pamiętam w historii firmy, żebyśmy jakiś projekt zakończyli minusem. Oczywiście, zawsze można dyskutować, czy profit jest wystarczający, czy mógłby być większy. Natomiast z całą pewnością mogę powiedzieć, że te obecnie realizowane projekty są dochodowe – z przekonaniem stwierdził wiceprezes Zarządu Stoczni Crist Grzegorz Różański.
Uzyskane przychody, a w konsekwencji wypracowany zysk muszą przecież sfinansować wszystkie koszty: budowy nowych statków i innych konstrukcji, utrzymania całej infrastruktury, czyli doku, wydziałów kadłubowych, wyposażeniowych, dźwigów, a także całej ponad 1000-osobowej załogi, muszą ponadto wystarczyć na bieżące remonty i nowe inwestycje. I to jest zasadnicza różnica między stoczniami sprzed transformacji gospodarczej lat 90-tych ubiegłego stulecia, a obecnie działającymi stoczniami, które w większości są prywatnymi firmami.
Jedną z nich, wyrastającą na jednego z liderów polskich stoczni produkcyjnych, jest Stocznia Crist w Gdyni. Jej zarządzanie, zwłaszcza podejście managementu do produkcji i wykorzystania infrastruktury, jest nastawione w jednym kierunku: wszystko musi być rentowne. Okazuje się, że taka filozofia sprawdza się w praktyce, skoro Stocznia istnieje już 20 lat. Przed trzema laty zmieniła lokalizację. Przedtem jej poszczególne wydziały rozrzucone były w siedmiu różnych miejscach na terenie gdańskiego portu oraz terenach nie eksploatowanych przez byłą Stocznię Gdańską. Teraz wszystkie są skupione na jednym terenie, częściowo zakupionym po byłej Stoczni Gdynia, resztę jej majątku użytkuje kilkanaście innych podmiotów. Kiedyś utrzymanie tego majątku „leżało na barkach” tylko jednej stoczni, która, jak pokazała historia, nie radziła sobie z tymi problemami.
Stocznia Crist, rozwijając produkcję, musi dbać o sprawność całego majątku, wcale zresztą niemłodego. Już zainwestowała w nową linię do produkcji wielkogabarytowych konstrukcji rurowych, duże obrotniki, walce, roboty spawalnicze. Przegrodzono też wielki dok na dwie niezależne komory, dzięki czemu stoczniowcy mogą równolegle budować statki różnej wielkości, a dok jest lepiej wykorzystany. W tym roku na remonty i nowe inwestycje stocznia wyda 10 mln zł, bo infrastruktura wymaga ciągłych nakładów.
W 2013 roku Crist była liderem na polskim rynku nowych budów, osiągając sprzedaż produkcji rzędu 1,2 mld zł. Jednak ostatnie dwa lata okazały się słabsze i pod względem przychodów na czoło wysunęła się Remontowa Shipbuilding, czyli dawna Stocznia Północna. Powodem był kryzys na rynku offshore pod koniec ubiegłego roku, który spowodował rezygnację armatorów z podpisanych kontraktów, m.in. Lotosu-Petrobaltic na remont platformy wiertniczej. Stocznia starała się zasypać powstałą lukę, m.in. przyspieszając niektóre z realizowanych projektów, ale nie wszystko udało się pomyślnie załatwić. Stąd mniejszy będzie i tegoroczny przerób stali (planowano przerób 30 tys. ton), i przychody. Dopiero na początku przyszłego roku stocznia przewiduje sprzedaż, czyli przekazanie do eksploatacji wysoko specjalistycznych jednostek, które poważnie wzmocnią jej zasoby finansowe. Wśród nich jest m.in. Jack-up samopodnośny statek–barka do budowy… autostrady na estakadzie, biegnącej wzdłuż wybrzeża wyspy Reunion na Oceanie Indyjskim, oznaczający skok technologiczny w polskich stoczniach.
Obecnie w różnych fazach produkcji znajduje się 14 jednostek, na początku przyszłego roku ma ich być 16. „Można powiedzieć, że wszystkie są statkami prototypowymi. Żaden z nich nie jest powtarzalny, każdy jest inny, ale takie są dziś wymagania rynku – podkreśla wiceprezes G. Różański. Jesteśmy w stanie zbudować każdą jednostkę: czy to statek pasażerski, czy do przewozu samochodów, czy prom lub masowiec. Dla nas nie stanowi to problemu, natomiast jest kwestią, by ktoś złożył na nie zamówienie”. – Pojawiają się również armatorzy, pytający o ewentualną budowę niewielkich gazowców, co świadczy o zaufaniu, jakim Stocznię Crist obdarzają potencjalni odbiorcy statków. Dla Crist główni klienci pochodzą głównie z Europy, a są to Skandynawowie, Niemcy, Holendrzy, Anglicy, Francuzi, Duńczycy, choć zdarzają się również odbiorcy ze Stanów Zjednoczonych i z krajów Afryki.
Od pięciu lat stocznia Crist działa na nowych dla siebie terenach, przenosząc się, jak pisaliśmy, z kilku miejsc w Gdańsku, w jedno po byłej Stoczni Gdynia. „Na pewno ta logistyka spowodowała ograniczenie z jednej strony kosztów – mówi wiceprezes Grzegorz Różański – z drugiej – możliwości techniczne tych terenów pozwoliły nam na budowanie statków bardziej wymagających i skomplikowanych technicznie, o większych gabarytach i większych wyzwaniach technicznych. Zaoszczędziliśmy na logistyce, ale musimy szukać pieniędzy na inwestowanie w majątek, który wymaga dużych nakładów. Pod względem technicznym firma wiele zyskała, choć nie tylko sama firma, bo skorzystał i cały region. Na terenach byłej Stoczni Gdynia skupił się teraz cały przemysł, duże firmy. Mamy tam bowiem firmę Vistal, Stocznię Nauta, mamy Energomontaż, Gafako, jesteśmy my i jest mnóstwo innych firm kooperujących, jak Hydromega, zajmująca się hydrauliką, jak firmy z branży elektrycznej np. HG Solutions. Wszystkie korzystają z majątku Stoczni Gdynia, wiele z nich odbudowało się i daje zatrudnienie wielu ludziom. Dziś można więc powiedzieć, że profity płyną nie tylko do nas samych, jako dla Stoczni Crist, ale również do całego regionu. Widać, że ten cały teren żyje, że jest współpraca między firmami, no i majątek jest wykorzystywany w 100-procentach. Uważam więc, że to była dobra decyzja, która przyniosła możliwości rozwoju dla naszej firmy i regionu” – zaakcentował wiceprezes Zarządu Stoczni Crist.
Jeszcze nie tak dawno w tym miejscu wodowano i wyposażano statki rzędu 100 tys. DWT, budowano samochodowce, kontenerowce i innego typu jednostki wysoko oceniane przez armatorów. Czy nowym właścicielom Stoczni Crist także marzą się 100-tysięczniki? Wiceprezes G. Różański odpowiada, że obecne możliwości techniczne firmy nadal istnieją, są też ludzie, którzy to potrafią robić, ale musiałby się znaleźć wiarygodny armator, który by zgłosił zapotrzebowanie na taki statek i miałby na jego budowę zapewnione finansowanie.
Nowi właściciele i użytkownicy tych terenów nie mówią też o szczytnej kontynuacji tradycji stoczni, której początki sięgały lat 20-tych XX wieku. „Najlepiej świadczy o tym sam fakt, że jesteśmy stocznią, która daje miejsca pracy dla ponad tysiąca osób” – mówi. Wiele z nich pamięta jeszcze czasy poprzedniej stoczni – projektanci, inżynierowie, pracownicy fizyczni. Bolączkę stanowi brak młodej kadry, dlatego Crist stara się sam szkolić nowy narybek fachowców: spawaczy, monterów kadłubowych oraz inżynierów, by „trochę zasypać dziurę, jaka powstała w wyniku likwidacji tego rodzaju szkolnictwa” – wskazuje Grzegorz Różański, podkreślając, że już w tej chwili stocznia mogłaby zatrudnić dodatkowo w samej produkcji co najmniej 200 osób. Plany przewidują, że do połowy przyszłego roku w Stoczni pracować będzie ok. 1500 osób, łącznie z firmami kooperacyjnymi. Nasz rozmówca wyraża też zadowolenie, że coraz więcej klientów zleca Stoczni Crist budowę statków całkowicie wyposażonych, a to oznacza, że może ona zatrudniać coraz więcej różnych fachowców: elektryków, automatyków, specjalistów od siłowni czy wyposażenia nadbudówek. „Fajnie, jak się obserwuje, że statki u nas są wyposażane” – mówi wiceprezes. Oby ich było coraz więcej. Dla stoczni oznacza to większe pieniądze i rozwój, a my – obserwatorzy z boku – znów będziemy mogli obserwować uroczystości podniesienia na nich bandery armatorów z różnych krajów.
Lechosław Stefaniak
Crist_holownik offshore
Crist_ statek typu Jack-up