WARSZAWA: 11:31 | LONDYN 09:31 | NEW YORK 04:31 | TOKIO 18:31

Ziemowit Sokołowski: Tam, gdzie naprawdę zawsze było „hucznie”. Czyli o morskiej, lufowej artylerii okrętowej. Trochę zebranych faktów. Część 2

Dodano: 23 cze 2023, 14:50

Strzelające kamiennymi i żelaznymi kulami, prymitywne armaty miały stosunkowo niewielki zasięg i siłę rażenia. Były za dość to niebezpieczne w obsłudze. Panowała powszechna w tych czasach opinia, że obsługujący je kanonierzy byli niewiele mniej narażeni niż statki i załogi będące celem ich ataku.
Uległo to zmianie wskutek postępu w metalurgii, dzięki któremu lufy armatnie stały się odpowiednio wytrzymałe i gładkie wewnątrz. Do tego uzyskano precyzję w dostosowaniu do kalibru luf coraz bardziej różnorodnych pocisków. Celem pocisków w bitwie morskiej były kadłub oraz napęd wrogiego okrętu (maszty i cały takielunek związany z żaglami). Spadające z góry, odstrzelone fragmenty masztów, rej oraz bloki stanowiły poważne zagrożenie dla tych, co znajdowali się na pokładzie. Stosowano również kartacze (pociski rozpryskowe) i zapalające. Niekiedy dla skuteczniejszego łamania masztów uciekano się do kul dzielonych na dwie części. Ich połówki połączone były mocnym łańcuchem. A przy tym całym zamieszaniu bitewnym marynarze musieli bez przerwy obsługiwać żagle, naprawiać cały takielunek i sterować. Byli nawet bardziej narażeni na niebezpieczeństwo niż żołnierze na tym samym okręcie.
Samo trafienie w kadłub rzadko wywoływało oczekiwane skutki. Grubość drewnianych burt dużych okrętów (poszycie + wręgi) osiągała niekiedy 60 cm. Czasem więcej Nie było to łatwe do przebicia. Chyba, że z niewielkiej odległości. Za to po drugiej stronie poszycia trafionego okrętu, strumień drzazg różnej wielkości dotkliwie ranił załogę, która się tam znajdowała.
Powstanie okrętów, czyli statków przeznaczonych wyłącznie do prowadzenia wojny na morzu, nastąpiło w drodze postępu technicznego w dziedzinie budowy kadłubów, napędu żaglowego i samej artylerii. Bardzo ważnym wynalazkiem było zastosowanie ambrazur, czyli furt burtowych, przez które wysuwano wyloty luf armatnich w czasie bitwy. W czasie pokojowego rejsu były one zamknięte. Z reguły na dziobie i rufie znajdowały się po dwie armaty. Więcej miejsca tam nie było.
Pozostałe rozmieszczano wzdłuż burt, początkowo na jednym, a na większych okrętach na dwóch lub trzech pokładach. Wysokości między pokładami były niewielkie, z reguły nie przekraczały 1,8 m. Na międzypokładach, tuż obok armat artylerzyści rozwieszali swoje hamaki, spożywali posiłki i przechowywali kuferki z rzeczami osobistymi. Było bardzo mało miejsca, ale za to „niedaleko do pracy”. W razie złej pogody, toczyło się tam również „życie towarzyskie”. Marynarze mieli swoje kubryki w dziobowych częściach okrętów. Pomieszczenia oficerskie znajdowały się w nadbudówce rufowej.

Anglia miała stałą flotę wojenną od początku XVI wieku. Z polecenia króla Henryka VIII zbudowano imponujący galeon z dwoma pokładami bateryjnymi, na których zainstalowano łącznie 150 dział. Jego załoga liczyła aż 700 osób. Okręt otrzymał długą, cokolwiek tajemniczą francuską nazwę „Henry Grâce á Dieu”, co oznaczało „Henryk Dzięki Bogu”. Prości ludzie z Anglii nazywali go znacznie skromniej: „Great Harry” (Wielki/Wspaniały Henryk)”. Język francuski był używany na angielskim dworze od czasów Wilhelma Zdobywcy, którego przodkowie byli „sfrancuziałymi” Normanami. Natomiast ludzie uczeni, podobnie jak w całej cywilizowanej Europie, w swych dziełach najchętniej posługiwali się łaciną, czasem greką. Dopiero nieco później ukształtował się powszechnie zrozumiały na wyspach język angielski, będący konglomeratem języków: celtyckich, łaciny, języków nordyckich i starofrancuskiego.
Ten wielki i kosztowny okręt wziął udział w bitwie z flotą francuską, lecz jego kres w 1553 r. nie miał żadnego związku z wojną. Otóż przez przypadkowe zaprószenie ognia spłonął w pobliżu wyspy Wight. Pożary były plagą trapiącą ówczesne floty. Statki i okręty zbudowane były przecież z solidnego drewna, a to paliło się bardzo intensywnie.

Oryginalna, francuska nazwa tego galeonu, może budzić innego rodzaju wątpliwości. Otóż łączenie Boga z okrętem, przeznaczonym jednak do zabijania, stoi jawnie w sprzeczności do V przykazania (nie zabijaj). Jednak dobrze wiemy, że na czas niezliczonych wojen respektowanie przykazań V, VI i VII ulegało praktycznie zawieszeniu. I nie oprotestowali tego faktu nawet najwyżsi rangą duchowni różnych wyznań. Od czasów rozwiniętego średniowiecza chrześcijaństwo stało się religią obowiązującą w zdecydowanej większości europejskich państw. Jednak o ile z przestrzeganiem przykazań boskich bywało różnie, to ogół wiernych zazwyczaj gorliwie przestrzegał przykazań kościelnych. Co dziwniejsze, nie widziano w tym żadnej sprzeczności. To się nie zmieniło do czasów nam współczesnych. Obowiązującym był (i nadal jest) kult świętych w katolicyzmie i prawosławiu. Protestanci mają na ten temat jednak całkiem odmienne zdanie. Ubocznym skutkiem tego stanu były m.in nazwy okrętów, którym patronowali święci. A tych było co niemiara, zwłaszcza w Hiszpanii, Portugalii, Italii. Pomimo tego, że święci (o ile mi wiadomo) byli zdecydowanymi pacyfistami. No, może z wyjątkiem św. Jerzego.

Mniej więcej od połowy XVII w przodujących państwach europejskich zaczęto budować liczne wojenne galeony. Załogi tych okrętów składały się z żeglarzy, odpowiadających za nawigację oraz żołnierzy (w tym kanonierów), biorących bezpośredni udział w walce na morzu lub w operacjach desantowych. Aby usprawnić działanie floty w wojnie morskiej, dzielono je na klasy stosownie do uzbrojenia i uzyskiwanej w miarę jednolitej prędkości. Anglicy wyróżniali tych klas 6, Francuzi 5, a Holendrzy i Hiszpanie po 4.Na największych okrętach (liniowce I klasy) instalowano 100, a nawet więcej dział różnego kalibru.
Na dolnym pokładzie były zazwyczaj najcięższe działa – kolubryny. Takie działo strzelało pociskami o wadze 36 funtów na odległość około 700 metrów. Obsługiwało je 14 kanonierów. Na wyższych pokładach ulokowane były działa o mniejszej wadze odpalanych pocisków: 24 i 12 funtowe. Natomiast na nadbudówkach lokowano falkonety (działa relingowe) i małe moździerze. Te ostatnie nadawały pociskom stromą trajektorię. Udoskonalone ciężkie moździerze tzw. karonady wyrzucały pociski 68 funtowe. Na jednym z francuskich okrętów usunięto fokmaszt, a na jego miejscu ustawiono rekordowy moździerz, wyrzucający pociski o wadze 100 kg (ok. 200 funtów). Jego zadaniem było niszczenie fortyfikacji. Ten pomysł znalazł naśladowców również w innych flotach, a stosunkowo niewielkie okręty tego typu nazwano monitorami. Najskuteczniejszymi w miotaniu pocisków odłamkowych na krótkich i średnich dystansach były kartauny.
Poprzeczne przekroje kadłubów okrętów tej epoki były specyficzne – najszersze w linii wodnej i zwężające się ku górze. Dzięki temu ciężkie działa znajdowały się bliżej środka ciężkości, co dawało większą stateczność. Jednak nie zawsze to wystarczało. Gdy okręt lub statek niefortunnie wszedł na mieliznę, to dla zmniejszenia jego zanurzenia armaty, jako najcięższe, wyrzucano za burtę w pierwszej kolejności.
Przy salwie burtowej na dużych liniowcach odpalano kolejno co drugie działo. Ewentualne, równoczesne odpalenie wszystkich dział byłoby szaleństwem. Mogło skutkować rozpadnięciem się okrętu lub jego wywrotką.
Okręty z reguły nie przewoziły towarów. Musiały być jednak wystarczająco pojemne, aby pomieścić uzbrojenie i amunicję oraz zapasy prowiantu, wody pitnej i innego zaopatrzenia dla załóg, stosownie do czasu przewidywanych działań na morzu. Pod pewnymi względami marynarze i żołnierze walczący na okrętach mieli lepiej niż żołnierze lądowi. Przynajmniej wyżywienie, zakwaterowanie i własny hamak do spania mieli zagwarantowane. Aż tak dobrze nie było w wojnie lądowej. Tam panowała doktryna, że „wojna musi się żywić sama”. Zarówno na swoim jak i obcym terenie. Wynikały stąd rabunki i gwałty na ludności, zamieszkującej obszary zmagań wojennych.
Wynik starcia okrętów na morzu mógł być trojaki. 1. Zatopienie wrogiego okrętu, co może było najbardziej widowiskowe i przynosiło chwałę, ale nie dawało natychmiastowych wymiernych korzyści. 2. Zdobycie okrętu metodą abordażu, co pozwalało zwycięzcom na gruntowny rabunek jego zawartości. 3. Poddanie się jednego z okrętów – było to sygnalizowane opuszczeniem bandery. W takim przypadku korzyści były jak w punkcie 2, a możliwe, że ofiary wśród załóg obydwóch okrętów były mniejsze. W sytuacjach. 2 i 3, kiedy to przegrany okręt mimo wszystko nadawał się do żeglugi, traktowano go jako zdobycz (pryz) i po niezbędnych naprawach wcielano do własnej floty.

Bywało również tak, że po dłuższej lub krótszej wymianie ognia, dowódcy walczących okrętów dochodzili do wniosku, że nie warto narażać się na dalsze straty. Zmieniali wówczas kurs, tracąc kontakt z przeciwnikiem i z uczuciem niedosytu wracali do bazy. Pocieszeniem była myśl, że mogło być jednak gorzej.
Po udanym abordażu (poprzedzonym niekiedy taranowaniem) następowała walka na pokładzie zdobywanego okrętu. Walka była trudniejsza niż na lądzie z powodu ciasnoty. O zabijaniu na bezpieczną odległość nawet nie można było marzyć. Używano wszelkiej broni, która mogła zabić, a przynajmniej zranić obrońców, i to samo robili napadnięci. W walce wręcz stosowano szable, rapiery, noże, piki, halabardy, topory, czasami nawet „morgenstern” (kolczasta kula na łańcuchu”. Po wystrzeleniu z muszkietu, arkebuza lub pistoletu nie było dość czasu, aby je ponownie załadować. Proces ładowania muszkietu oraz arkebuza dzielił się na 10 etapów i trwał długo. Już prościej było odwrócić broń, ująć ją za lufę i używać jako maczugi. Tak to wyglądał „romantyzm” ówczesnej wojny na morzach. Na lądzie było równie „pięknie”. Wybitny szermierz, władający szpadą, nie miał najmniejszych nawet szans w starciu z wieśniakiem sprawnie operującym… widłami lub cepem.
Wielkie odkrycia geograficzne od początku XV do połowy VII wieku zapoczątkowane były przez Portugalię i Hiszpanię, posiadającymi najsilniejsze floty. Znacznie później dołączyły do nich statki Holandii, Anglii i Francji. Floty iberyjskie nierzadko rywalizowały ze sobą. Aby temu zapobiec papież Aleksander VI doprowadził do wyznaczenia linii demarkacyjnej przyszłych zdobyczy na Atlantyku (układ Tordesillas) w 1494 r. Drugi układ zawarty w Saragossie w 1529 r dotyczył Pacyfiku. W rezultacie Portugalia osiągnęła strefę wpływów od wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej, poprzez Afrykę, do północnych wybrzeży Oceanu Indyjskiego aż do 17º długości geograficznej, na wschód od Moluków. Pozostała część świata miała stać się domeną Hiszpanii. Z czasem zaczęło to budzić sprzeciw kupców nowo powstających morskich potęg Holandii, Anglii i Francji. Wynikły stąd liczne bitwy morskie pomiędzy protestanckimi a katolickimi flotami.

Klęska hiszpańsko – portugalskiej „Wielkiej Armady” (VII 1588r) w wojnie ze znacznie mniejszymi okrętami floty angielskiej i holenderskiej miała daleko idące skutki. Po obydwóch stronach, oprócz okrętów wojennych walczyły również uzbrojone statki handlowe. Największe iberyjskie okręty posiadały 36-50 dział. Na pokładach okrętów i statków zaokrętowano ogółem ponad 31 tysięcy ludzi, z tego około 62% stanowili żołnierze, 26% marynarze, 6% wioślarze – galernicy, 5% ochotnicy (szlachta ze służbą). Wsparciem duchowym dla tego całego towarzystwa było 180 księży.
Średnia prędkość wielkiej armady wynosiła zaledwie około 3 węzłów.(5,5 km/h). Mniejsze i zwinniejsze okręty angielskie były uzbrojone w nowocześniejsze armaty o trzykrotnie większej szybkostrzelności. Skutkiem tego Hiszpanie nie mogli doprowadzić do upragnionego abordażu. Czary goryczy dopełniła wyjątkowo zła pogoda i desperacka decyzja powrotu do Hiszpanii trasą na północ od Anglii. Przyczyną zatonięcia większości hiszpańskich i portugalskich okrętów była jednak aura. Zamiar zniszczenia floty angielskiej miał być tylko etapem do desantu wojsk lądowych, zgromadzonych na okrętach hiszpańskich oraz na lądzie w rejonie Antwerpii. Król Hiszpanii Filip II mógł liczyć na to, że katolicy mieszkający na wyspie czynnie wesprą udany desant i pomogą w unicestwieniu znienawidzonych protestantów. Lądowa armia angielska była nieliczna i nie miała szans w walce z siłami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Ostatecznie zadecydował o wszystkim ekstremalnie głęboki niż atmosferyczny, który zaistniał właśnie w tym miejscu i czasie. Większość strat iberyjskich okrętów wynikła z rozbicia się na skalistych rafach otaczających Anglię. Przy zachodnich wybrzeżach Szkocji i Irlandii zatonęło 40 statków i okrętów.
Po nieudanej ekspansji na Anglię, w bitwach morskich zarzucono jako nieefektywny stosowany przez wieki „szyk roju”, który nie pozwalał na pełne wykorzystanie artylerii. Na licznych obrazach z tej epoki wyglądało to efektownie, jednak musiało być istną udręką dla dowodzących flotą.
W miejsce dawnego szyku, zwanego również szykiem półksiężyca, zaczęto stosować szyk liniowy. Wobec rosnącego znaczenia artylerii stopniowo zaniechano również abordażu.
Klęska „Wielkiej Armady” nie oznaczała jednak końca wysiłków utrzymania prymatu państw iberyjskich na morzach. W Hiszpanii zbudowano między innymi 12 wielkich (1500 tonowych) galeonów, noszących imiona apostołów. Wojna na morzach trwała nadal. Jednak stopniowo wojenne floty Holandii, Anglii i Francji osiągnęły dominację na obszarach morskich.
W późniejszych czasach nastąpiła rywalizacja między niedawnymi sojusznikami – Anglią a Holandią, oraz między Anglią a Francją. Ciężkie walki na morzach toczyły się ze zmiennym powodzeniem.